Geoblog.pl    mexico    Podróże    Indie 2010    Koniec naszej przygody?
Zwiń mapę
2010
07
maj

Koniec naszej przygody?

 
Indie
Indie, Delhi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8735 km
 
Przepiękny poranek. O 6 nad ranem na plaży można spotkać mnóstwo ludzi. Wielu z nich spaceruje, kilka osób to biegacze (wiem, że Tomek też, ale jakoś się nie spotykamy), jeden facet siedzi w medytacji, sporo strażników hotelowych przechadza się w jedną i drugą stronę… Ludniej tu niż o 12 :)

Na ostatnie śniadanie dowiaduję się, co to jest francuski tost. Zdobyta wiedza potwierdza moje przeświadczenie o tym, że Francuzi potrafią sobie sprawiać przyjemność :) - jest przepyszny.

Pożegnanie z falami i piaskiem… O 16.00 jesteśmy gotowi do wyjazdu. 15 minut później mamy zostać odwiezieni na lotnisko. Okazuje się, że o nas zapomniano i nikt nie szykuje busa. Na naszą delikatną uwagę, że czas nam umyka, jeden z panów recepcyjnych postanawia wykazać się aktywnością. Na lotnisko przyjeżdżamy już o 17.00.
Można tu zrelaksować stopy tuż przed podróżą oddając się refleksologii stóp lub kąpieli wodnej – wkłada się stopy do akwarium z rybkami, które podpływając podgryzają nogi osobnika. Tomek uważa, że cieszyłoby się to dużym powodzeniem u nas :) Jestem przekonana, że nie. Tutaj wszyscy chodzą w klapkach gołe stopy ukazując światu bez skrępowania. W naszej kulturze, przez to, że w większości jest zbyt zimno, chowamy stopy głęboko w butach. Wątpię więc, czy komuś by się chciało je ściągać dla takiej rozrywki.
Tymczasem nasz samolot się opóźnia z powodu tłoku w chmurach. Na szczęście tylko 30 minut. Usadawiamy się w samolocie i… nasze opóźnienie z każdą chwilą się powiększa. Ostatecznie w Delhi lądujemy z półtoragodzinnym spóźnieniem. Licząc od minuty lądowania pozostaje nam tylko 30 minut do zakończenia bordowania na kolejny samolot. A tymczasem mamy odebrać jeszcze bagaże i dojechać. Mimo braku czasu decydujemy się podejść do centrum informacji, by zgłosić, że możemy się spóźnić. Nikogo to nie obchodzi, że możemy mieć problem. Otrzymujemy jedynie papiery wyjazdowe z Meksyku i informację, że mamy czekać 15 minut na bus, który nas zawiezie na terminal międzynarodowy (gdybyśmy tam nie podeszli, nie mielibyśmy papierów, których nie moglibyśmy wypełnić i nie przeszlibyśmy przez kontrolę paszportową). Nie rozumiem dlaczego strażnicy nie przepuszczają podróżnych, tylko każą nam czekać przed bramką. Przecież jeśli ją otworzą za 10 minut to bus nie ruszy o zaplanowanej porze. I oczywiście nie wyrusza. Wyjeżdżamy 11 minut później.
Dojeżdżamy na miejsce. Tu okazuje się, że nie można na lotnisko wejść ot tak sobie, przypadkowym wejściem. Każde wejście dedykowane jest konkretnym lotom, więc musimy niemal przebiec całość terminala szukając wejścia A. przy wejściu stoją oczywiście strażnicy, którzy z groźnymi minami i przekonaniem o wszechwładzy powoli przepuszczają kolejnych chętnych. Odnajdujemy miejsce bordowania i… krzykiem dowiadujemy się, że nie zostajey wpuszczeni na samolot. Na nasze tłumaczenia, że mamy skomunikowany lot i dopiero przylecieliśmy, dowiadujemy się, gdzie pan to ma. Nie jesteśmy jedyni i nie wiem jakim cudem udaje nam się jednak dostać pozwolenie. Nie oznacza to jednak końca naszych perypetii. – Przecież się państwo spóźnili… Więc nie możemy siedzieć obok siebie. Kolejne 7 godzin mamy spędzić w nieznanym towarzystwie. Przełykamy, bo jednak zależy nam na wylocie z Indii.
Kolejny przystanek to kilka stanowisk odprawy paszportowej. Przy każdym siedzi jakiś gość, który góruje nad długimi kolejkami do siebie – fizycznie i mentalnie. Pomiędzy kolejkami biegają białe osobniki z obłędem w oczach prosząc o wpuszczenie do kolejki, bo ich samolot zaraz odlatuje. Nic nie są w stanie wskórać, bo… wszyscy jesteśmy w identycznej sytuacji. Panowie z odprawy, półbogowie, mają świadomość swojej władzy i leniwie (naprawdę leeeeeeniwieeeee) oddają się zajęciu oglądania wszystkiego wokół i zauważania wszystkiego poza ludźmi, którzy akurat stoją w proszalnej pozie tuż przy ladzie. Mam wrażenie, że nasz urzędnik jest najgorszy spośród urzędników. Nie wytrzymuję, gdy on postanawia się skonsultować w jakiejś szczególnie trudnej sprawie tybetańskiego obywatela i staję na końcu innej kolejki. Niepotrzebnie. Gdy wreszcie udaje nam się dostąpić zaszczytu dłuuuugiego rzucenia na nas okiem przy podchodzeniu do okienka nie wierzę swojemu szczęściu. Zostało nam na oko jeszcze jakieś 15 minut do odlotu samolotu, więc pewnie uda nam się zdążyć. Tak – o święta naiwności – myślę. Gdy wreszcie po kilku cholernie długich minutach pan urzędnik wreszcie postanawia przeciągnąć jeden z naszych paszportów do sprawdzenia, podchodzi jeden z młodych Hindusów, który chce wyjechać z kraju na 6 miesięcy. Jakoś udaje mu się przekonać pana urzędnika, by nas chwilowo odłożył na bok. Trudem powstrzymuję się przed proszeniem faceta o to, by się pospieszył. Powstrzymuje mnie tylko pewność, że osiągnę przeciwny skutek. Wreszcie mamy stemple w paszportach. Biegiem udajemy się w stronę bramki. I tu kolejne zaskoczenie. Dłuuuuuuuuuuga kolejka. I kolejna jeszcze przy bramce tuż przed samolotem. Naprawdę nie wiem jak udaje nam się zająć miejsca w samolocie :)
Po jednej mojej stronie siedzi Nepalczyk, po drugiej Amerykanin. I czuję różnice kulturowe. Nepalczyk zagaduje, uśmiecha się, chce rozmawiać, Amerykanin milczy jak grób lub zdawkowo odpowiada na zaczepki słowne. Kultura zachodu wyraźnie jest indywidualistyczna i przez to – mało ludzka.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Jaromir
Jaromir - 2010-05-16 22:14
Eee, chyba nie było aż tak źle z biurokracją indyjską, żeby wydawali zgodę na wyjazd z Meksyku ;)
Swoja drogą - codziennie widzimy Cię na obiedzie a tu jeszcze jesteś w Indiach :)
 
 
mexico
Aneta Magda
zwiedziła 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 32 wpisy32 9 komentarzy9 222 zdjęcia222 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
22.04.2010 - 08.05.2010
 
 
09.03.2009 - 30.03.2009