Żegnam się dziś z zajęciami jogowymi i na pożegnanie pan przygotowuje mi zestaw, który czuję w pośladkach na następny dzień :)
Ogromnie wietrzny dziś dzień. Wieje tak, że gdy patrzy się na piasek pod niewielkim kątem ma się wrażenie oglądania pustyni – piaski przemieszczają się w kierunku, w którym wieje wiatr. I hipnotyzują. Z nieba leje się żar, którego wiejący wiatr nie jest w stanie schłodzić.
Przy obiedzie pan obsługujący z triumfem oznajmia, że może mi przygotować moktajl, który tak mi smakował jakiś czas temu, a później brak było składników. Chętnie przystaję na propozycję nieświadoma konsekwencji, jakie za sobą niesie. Wiatr jest tak silny, że w połowie szklanki znosi ją wraz z pozostałym sokiem na moją spódnicę. Poruszenie w całym shacku – czyszczę nogi, spódnicę, klapki… Tomek zwraca mi uwagę, że skupiając się na oczyszczaniu, zapominam o widowni :)
Po skończonym obiedzie Tomek udaje się na masaż do pobliskiej budki, a ja w oczekiwaniu – moczę stopy w oceanie. Niedługo samotnie. Hindus-donżuan zagaduje i zanęca znajdującym się w pobliżu motorowerem. Na wiadomość, że czekam na męża szybko się żegna :)
Już w całkowitych ciemnościach docieramy na własną plażę i Tomek postanawia w wodzie pozbyć się nadmiaru olejków używanych w dużych ilościach przez masażystę. Pojawia się i niknie w falach. Ciekawa jestem jak widzi nadpływające fale. Okazuje się, że nie widzi. Pojawiają się w ostatniej chwili tuż nad głową :)