Geoblog.pl    mexico    Podróże    Meksyk 2009    Wreszcie kukurydza, czyli gdzie można stać się bogiem
Zwiń mapę
2009
21
mar

Wreszcie kukurydza, czyli gdzie można stać się bogiem

 
Meksyk
Meksyk, Teotihuacán
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 365 km
 
Nadal mamy auto. I planujemy podróż do Teotihuacan. Nie ma zgody w Internecie co do tego, jak się tłumaczy tę nazwę. Wg jednego ze źródeł jest to „miejsce, w którym ludzie stają się bogami”. Refleksja po zwiedzeniu jest taka, że raczej bożkami i to w dodatku handlu. Drugie tłumaczenie – „miejsce gdzie narodzili się bogowie”. To drugie tłumaczenie oddaje istotę wierzeń związanych z tym miejscem, bo tutaj właśnie narodził się świat oraz światło i ciemność na zawsze zostały podzielone. Zgodnie z tymi wierzeniami zbudowano piramidę Słońca i osobną piramidę Księżyca. Trochę o samym mieście możecie przeczytać tutaj -> oraz tutaj ->

Ale po kolei :) Z Puebli do Teotihuacan jest ok. 180 km. Nauczeni jednak doświadczeniem postanawiamy wyposażyć się w GPS i w tym celu ściągamy sobie mapę Meksyku i wykupujemy licencję na 30 dni. Pewni, że dotrzemy gdzie mamy dotrzeć bez kłopotów (wszak nowoczesne urządzenia pozwalają nie myśleć…) wybieramy się rankiem w podróż. Tomek swój trening zrobi po drodze, po dwóch godzinach jazdy. Taki jest plan. Jednak Meksyk nie po raz pierwszy weryfikuje nasze plany. Już od samego początku są problemy z naszym GPS-em. Każe nam skręcać tam gdzie nie ma skrętów lub w jakieś bzdurne uliczki. Tomek-kierowca rezygnuje z usług pani podpowiadaczki i jedziemy na nosa. Postanawiamy kupić tradycyjną papierową mapę na jakiejś stacji benzynowej, ale od postanowienia do realizacji droga daleka. Wreszcie natrafiamy na jakąś stację zaopatrzoną w mapy. Kupujemy, ale z wahaniem, bo są to raczej mapy poglądowe niż takie, dzięki którym można dotrzeć na miejsce. Ale lepsza taka niż żadna. Co prawda pogląd na to, jak będzie wyglądała nasza droga dzięki google maps mamy całkiem niezły, ale jakoś lepiej się czujemy mając takie dodatkowe zabezpieczenie.

Dojeżdżamy do granic Mexico City i dochodzimy do wniosku, że co jak co, ale w przypadku stolicy to mapa powinna być dokładniejsza (zresztą coś w tym guście było napisane w serwisie), więc pozwalamy pani się poprowadzić. Zjeżdżamy z autostrady płacąc 80 pesos (tuż przed bramkami pan na motorze karkołomnie usiłuje uniknąć płacenia i kombinuje jak tu objechać). Chwilę później opuszczamy wygodną szerokopasmową drogę i wjeżdżamy na zjazd, u którego początku na całą szerokość drogi wyrastają kolce. Tomek postanawia je zbadać, bo go zatkało. Wyglądają groźnie, a nie bardzo podobała nam się perspektywa przebitych czterech opon. Okazuje się, że z tej strony się uginają bez problemu, ale jadąc od drugiej strony (co teoretycznie nie powinno mieć miejsca, ale skoro są takie zabezpieczenia to są i tacy, co tak jeżdżą) uszkadza się auto.

Dalej jedziemy po przedmieściach Mexico City, rozkopanych masakrycznie, więc dochodzi do dantejskich (wg nas) scen, a pewnie normalnie meksykańskich. Nasza pani przewodniczka (czyli GPS) miłym głosem informuje nas, że należy zjechać z wygodnej alei i skręcić w prawo. Nie ma żadnych znaków to potwierdzających, ale cóż… zjeżdżamy. W prawo, zaraz w lewo i jedziemy równolegle do alei. Ale już za chwilę droga się kończy i wjeżdżamy na piasek. Po kilometrze takiej jazdy chwilę kręcimy po uliczkach (prowadzeni głosem pani) i… znów wjeżdżamy na tę samą drogę co poprzednio 
Już po 4 godzinach jesteśmy na miejscu i Tomek po drodze nie zrobił treningu, bo nie było gdzie (niemal ciągła zabudowa po drodze z Mexico City do piramid lub autostrada). Więc ja idę na zwiedzanie, a Tomek – pobiegać. Wygląda co najmniej dziwnie i zwraca powszechną uwagę. Wybiega poza miasto, w pole kaktusów, które możecie zobaczyć na zdjęciu, bo w biegu udaje mu się cyknąć fotkę.

Ja tymczasem wyglądam niemniej dziwnie. Blondynka wśród kilku tysięcy ludności w większości meksykańskiej. A w dodatku sama. Wszyscy chodzą w grupkach, ostatecznie są to dwie osoby (a i tak raczej takie, które można podejrzewać o to, że są raczej europejczykami).
Parking jest w odległości mniej więcej 2,5 km od Piramidy Słońca, więc po drodze jest mnóstwo sprzedawców. Większość sprzedaje coś do zjedzenia albo kapelusze przeciwsłoneczne, ale i jakieś pamiątki można też kupić. Dochodzi się do bramy, która zamyka obszar do zwiedzania. I dalej się idzie drogą, ale po obu jej stronach tylko z rzadka zdarzają się sprzedawcy. Za to policji jest tutaj ogromna ilość. Nigdy nie widziałam tak wielu czarno ubranych facetów, z giwerami. Stoją po drodze, siedzą na pace, pilnują wejść. Dziwna sprawa, ale gdy się patrzy na dzieci, to wyglądają bardzo ładnie, ale później z tego wyrastają, żeby zobaczyć przystojnego faceta naprawdę trzeba się nagimnastykować. Kobiety wg mnie są całkiem ładne, Tomek ma odmienne zdanie – naliczył 3 ładne kobiety, czyli ładne na twarzy i z dobrą figurą. To prawda, że figura Meksykanek pozostawia wiele do życzenia.

resztę napiszę po powrocie, bo właśnie się pakujemy :)

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (18)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
mexico
Aneta Magda
zwiedziła 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 32 wpisy32 9 komentarzy9 222 zdjęcia222 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
22.04.2010 - 08.05.2010
 
 
09.03.2009 - 30.03.2009