W środku nocy (a więc gdzieś ok. 23 polskiego czasu) budzi mnie ulewa. Całe niebo błyszczy się od wyładowań. Leje bardzo intensywnie, tak intensywnie, że nawet zalewa nam łazienkę. Chyba zaczyna się czas monsunowy. Z każdym dniem jest wyczuwalnie goręcej – w zasadzie to nie gorąco, tylko już skwarnie. Siedzenie na plaży, pod ogromnym parasolem (a więc w dużym cieniu) nie daje wytchnienia. Cały czas wieje wiatr od wody, ale powietrze w większości ma temperaturę niemal jak piasek. Już samo powietrze parzy, wcale nie trzeba się wystawiać na słońce. O 12.00 trudno przejść bosą stopą po piasku, po kamieniach, a nawet po trawie. Z pewnością można byłoby smażyć jajka na podłodze.
Trudno cokolwiek czytać, a i utrzymać otwarte oczy oraz czujną świadomość jest ogromnie ciężko. Odnotowuję, że co chwila zapadam w stan niebytu.
Szukam więc chłodnego pomieszczenia by zrozumieć coś z tego, co czytam (na plaży staje się to już niemożliwe :) a Tomek w klimatyzowanym pomieszczeniu katuje się kolejnym treningiem).
„W Grecji kobiety i mężczyźni trudniący się rybołówstwem, gromadzili się rano, popijając kawę i zastanawiając się, czy nadszedł
kairos – właściwy moment wyruszenia na połów. Dostrzeganie
kairos oznaczało percepcję pogody oraz irracjonalnych doświadczeń jako źródła określającego obecność lub brak sprzyjających okoliczności. Jeśli obecne było kairos, rybacy zabierali się do pracy.”
Nie wiedzą o tym pan z panią, którzy przyszli do restauracji coś zjeść. W hotelu mamy cztery różne w stylu restauracje: włoską, amerykańską, indyjską i francuską. Miły chłodek znajduję w restauracji indyjskiej (bo w pozostałych podają obiad dla tych, którzy zamówili pełne wyżywienie). I tu właśnie para starszych państwa chce się pożywić. Zamawiają chicken masala i czekają. Co chwila któryś z kelnerów z ogromnej rzeszy obsługującej ten obiekt, podchodzi pytając co by chcieli zamówić. Zdaje się, że przy trzecim kelnerze pan nie wytrzymuje i podniesionym tonem informuje, że zamówił kurczaka 15 minut temu (tymczasem upłynęło nie więcej niż 5 minut) i że ma dość dopytywania. Jako zadośćuczynienie otrzymują herbatę, którą chętnie wypijają, po czym po osiągnięciu jej dna osiągają dno swojej cierpliwości i w asyście machających rękoma Hindusów głośno wychodzą. Ich
kairos minął :)
Wieczorem nadchodzi czas na testowanie naszej cierpliwości. Zamawiamy dania, popijamy, rozmawiamy ze sobą i obsługą, bawimy się z petem - kurka jeszcze żyje i ma się całkiem nieźle, zawzięcie dziobie tomkową obrączkę i próbuje z nim walczyć, a po walce w nagrodę od obsługi dostaje to, co uwielbia, czyli… piwo :) W międzyczasie przychodzą kolejni goście, niektórzy z nich już kończą jeść to, co zamówili, a my czekamy… Czekamy godzinę i zaczynamy się lekko niepokoić, bo mija już dziewiąta godzina od ostatniego posiłku. Ostatecznie tuż po zachodzie słońca udaje nam się dostać to, na co tak czekamy. Tym samym na sobie sprawdzamy, że czas dla hindusów nie jest ważny i nie pilnują go jakoś szczególnie.
Po południu jest czas odpływu. Ocean wraca w swoje głębie oddając nawet 10 m plaży. W nocy ponownie wraca na swoje miejsce w głębi lądu.