Geoblog.pl    mexico    Podróże    Indie 2010    Zadowolenie ma charakter falowy, czyli wtorkowe odkrycia
Zwiń mapę
2010
04
maj

Zadowolenie ma charakter falowy, czyli wtorkowe odkrycia

 
Indie
Indie, Panaji
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7178 km
 
Już o 7.00 jako pierwsi goście pojawiamy się na śniadaniu. Jest wcześnie, a i tak śniadanie dla mnie jest bardzo ograniczone – do jogurtu z delikatnym muśnięciem musu truskawkowego. Jogurt smakuje jak gęsty kefir. Kwaskowy i bardzo smaczny. Za godzinę zaczynam zajęcia w centrum terapii jogowej, więc na nic więcej nie mogę sobie pozwolić.
Dziś sesja bardziej ramionkowa (oczywiście indywidualnie dla mnie), a po jej zakończeniu – wspólna savasana z wizualizacją (wschodzącego i zachodzącego słońca, nad górami i oceanem).
Po godzinnych zajęciach (bo tylko tyle tutaj trwają) zostaję na kolejnych. Poprosiłam o możliwość asystowania w zajęciach, co polega na:
• podglądaniu co robią uczestnicy zajęć i pytaniu dlaczego,
• podglądaniu co prowadzący ordynuje i pytaniu dlaczego,
• sprawdzaniu na sobie tego, co innym ordynuje i raportowaniu co czuję,
• samodzielnym używaniu dostępnych sprzętów.

Wyraźnie nie tylko dla mnie jest to nowa forma uczestnictwa w zajęciach. Prowadzący dopytuje, co studiuję, czy anatomię i dlaczego się tak interesuję. Nie ma pomysłu na to, jak ma ta godzina dla mnie wyglądać i jest wyraźnie zadowolony, że układa się to samodzielnie.
To, co robią uczestnicy zajęć to w większości podstawowe ruchy, bo osoby tam ćwiczące mają trudności w poruszaniu się lub odczuwają duże bóle którejś z części ciała. Asany są połączeniem różnych kierunków ruchu, a to, co aplikuje pan doktor (choć nie wiem czy faktycznie jes doktorem) to wyizolowane pojedyncze ruchy. Zachwyca mnie gomukhasana w wersji stojącej - gluteusy rozciągają się śpiewająco :)
Godzina zajęć mija nie wiem kiedy :) Moje pytanie o płatność za drugą część najpierw jest zbyte machnięciem, a następnie stanowczym zaprzeczeniem.

Po południu wyjeżdżamy do Panaji, stolicy Goa. Zamierzam coś kupić, obejrzeć miasto i jego architekturę, może coś zjeść… Po prostu poczuć atmosferę i spędzić miło wieczór. Moje plany nie do końca się realizują. Taksówkarz zawozi nas do dzielnicy, do której zwykle zawozi turystów. I wpadamy na bazar oznaczający dwupoziomowy budynek z licznymi stoiskami. Oczywiście każdy ze sprzedawców natychmiast chce skierować nas na swoje stoisko i zaprezentować wszystko co ma. Jesteśmy ciągani od torebek ze skóry do jedwabnych sari. Ciężko się od nich uwolnić :) Wszyscy tutaj i przez cały nasz pobyt biorą nas za rosyjskich turystów i po rosyjsku do nas zagadują (rosyjskich turystów na Goa jest zatrzęsienie). Dość szybko ewakuujemy się z bazaru.

Odwiedzamy jeszcze kilka sklepów i w jednym z nich chyba śmiertelnie obrażam sprzedawcę. Patrząc w którym kierunku patrzę, wskazuje ręką i wymienia nazwy wszystkiego w tym kierunku i nieco po promieniu. Lekko zniecierpliwiona pytam czy mogę używać własnych oczu do patrzenia na to, na co patrzę. Okazuję się być bardzo nieuprzejma i jednocześnie skuteczna. Sprzedawca machając rękoma coś głośno krzyczy. I przez następną minutę, która trwa od przejścia od końca sklepu do jego początku, czyli wyjścia, sprzedawca nie zamierza mi niczego pokazywać.

Napotykamy mnóstwo banków po drodze, z bankomatami 24-godzinnymi. Jeden bankomat nawet jest obwoźny – umieszczony w opancerzonym wozie.

W restauracjach, które odwiedzamy dla ochłody, Tomek próbuje desery lodowe: w pierwszej podają maleńki pucharem z mnóstwem pokrojonych żółtych owoców i kulką waniliową na szczycie (dość trudno się zjada, bo lód się lepi, ale jest smaczny), w drugiej samą kulkę waniliową. Obie restauracje (czy chyba bardziej bary wg naszej nomenklatury) wyglądają podobnie – ma się wrażenie wchodzenia do przedziału kolejowego :) W drugiej jest jeszcze ogródek na samym końcu. Całkiem przyjemnie, bo przewiewnie. Natomiast z czystością to tu nieco na bakier. Wchodzimy i przyglądają nam się dość intensywnie Hindusi w turbanach na głowach. Dość głośno się zachowują i szybko wychodzą. Zostawiają po sobie hmmmm bałagan? Na stole wiadomo – duży nieporządek pustych naczyń. Ale też pod stołem i pod krzesłami walają się jakieś opakowania i puszki. A w restauracyjnych zaroślach czai się… szczur wielkości kota :) Tomek odkrywa jego obecność, gdy szczur na chwilę wystawia pysk w naszą stronę, po czym z wdziękiem umyka.
W jednym ze stoisk przy drodze mężczyzna przygotowuje coś ze świeżych jajek. Zastanawia mnie nie tyle co, ile - czy jaja są jeszcze w stanie płynnym :) Na zastanawianiu się poprzestaję.

W pozostałych normalnych sklepach (czyli takich niespecjalnie dla turystów) sprzedawcy nie są tak namolni. Zachowują się po ludzku. Mam wrażenie, że zachowanie kupców z bazaropodobnych miejsc jest na pokaz, dla turystów.
Również dla turystów, ale jakoś w innym stylu, przeznaczone jest handlowe zachowanie na plaży. Idziemy na obiad, więc zupełnie nie zamierzamy niczego kupować. Okazuje się, że się mylimy. Kobieta sięgająca mi do pach przekonuje mnie, że marzę tylko o tym, by coś u niej kupić. Efekt jest taki, że rzeczywiście kupuję mając przy tym niezły ubaw. Pokazuje nam kolejne towary mówiąc kosmiczne ceny. Informuję ją, że to bandyckie ceny, na co kobieta proponuje podanie swojej. Moja jest oczywiście niższa - o 60 %. Więc kobieta teatralnie umiera :) i ostatecznie jestem zmuszona kupić po takiej cenie, jaką podaję. Tym samym dowiaduję się, że jeśli nie ma się zamiaru czegoś kupić, w życiu nie podaje się swojej ceny :)

Ruch w mieście tymczasem przybiera na sile. Nie tylko kołowy, ale zdecydowanie przybywa ludzi. Jest już niemal 19 i robi się nieco chłodniej, więc Hindusi wychodzą na zakupy. Kończymy rundę handlową i zamierzam się wybrać do centrum. Taksówkarz informuje, że jesteśmy w centrum, po czym gdy domyśla się, że nie o handlowe centrum chodzi, mówi, że znajduje się dwie uliczki stąd. Niestety godzę się na podwiezienie nas autem i efekt jest taki, że taksówkarz z Tomkiem pokazują mi z daleka bazylikę i wracamy do hotelu. Tomek - jakby na jednej lince podpięty z taksówkarzem – tłumaczy mi, że nie ma gdzie zaparkować, że nie ma chodników do spacerowania, że nie zobaczę nic ponadto, co zobaczyłam, że szczurami i innymi śmieciami mogłam poczuć atmosferę miasta… itd. Jestem rozczarowana. Nasza wycieczka kończy się na aspektach handlowych.
Następnego dnia Tomek rozmawia z kolegą i informuje go, że żona słyszy rozmowę, więc powie delikatnie: „W Indiach jest syf”. Z ciekawością dopytuję, co powiedziałby, gdybym nie słuchała. „Nie wiem, skończyła mi się skala” :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
mexico
Aneta Magda
zwiedziła 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 32 wpisy32 9 komentarzy9 222 zdjęcia222 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
22.04.2010 - 08.05.2010
 
 
09.03.2009 - 30.03.2009