Geoblog.pl    mexico    Podróże    Meksyk 2009    Dwa cappuccinosy czyli samotnie i we dwoje
Zwiń mapę
2009
13
mar

Dwa cappuccinosy czyli samotnie i we dwoje

 
Meksyk
Meksyk, Puebla
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 124 km
 
Wybieram się na samodzielną wycieczkę do centrum Puebla, na piechotę. O 9 rano trzeba mieć jakiś ciepły sweterek, bo jest chłodno (dość szybko staje się niepotrzebny i trochę zawadza przy dalszej podróży). Po drodze – ze słońcem w oczach, więc niewiele widać – sporo pokus, których się kolejno wyzbywam. Ale nie opieram się tortilli robionej przez jakąś uśmiechniętą panią w warunkach hmmmm nieco poniżej polskich standardów. Właściwie to nie wiem dlaczego się zatrzymuję :) oczywiście jest problem z porozumieniem. Jakiś mężczyzna się włącza do rozmowy nie znając ani słowa po angielsku. Więc jest fajnie i międzynarodowo, uśmiechy się rozumie (Joasieńku miałaś rację, że to nic nie kosztuje, a w dodatku jest to najbardziej zrozumiała i najbardziej wartościowa waluta).
Jakoś dochodzimy do porozumienia w kwestii tego, że chcę bez mięsa (w oparciu o moją znajomość hiszpańskiego :)) i może być pikantnie. W portfelu mam 100 pesos w banknocie, a za danie mam zapłacić 12 pesos. Jakoś – z użyciem rozmówek (Beata, dziękuję :) przydały się, nie tylko w tej sytuacji, dzięki niemu nauczyłam się sporo słówek) – tłumaczę o co chodzi i facet bierze moje 100 pesos i idzie je rozmienić. Wracając odgrywa scenkę ucieczki :) ale uśmiechem daję znać, że nie wierzę, iż mógłby to zrobić. W smaku tortilla jest całkiem dobra, choć wcale nie pikantna – pieczarki i ser jako wnętrze. Jak mnie informuje mąż po powrocie, w Meksyku jeśli kobieta jest sama w mieście (i nie może udowodnić, że mąż jest tuż za rogiem) to facet ma prawo się do niej przyczepić jak rzep. Na szczęście rzepów nie znajduję.

Meksykańska kawa jest paskudna, o smaku mało kawowym i bardzo słaba (Alek, nawet jej nie próbuj :) Ariadno to niby włoskie cappuccino, ale nie ma włoskiego sprzedawcy). Sernik do tego również jakoś nie bardzo zjadliwy. Ale za to cień - całkiem, całkiem… Zocalo, czyli sam rynek rynków, o tej porze bardzo ludny, pełen dzieci zmierzających do (z?) szkoły lub starszych dzieci przytulonych i zagadanych. Mnóstwo kościołów, ciekawych uliczek, sklepy już raczej europejskie i ceny w nich również podobne. A wokół rynku artystyczne sklepiki.

Wracając udzielam wywiadu. Dzieci w ramach pracy domowej mają za zadanie zaczepić maksymalnie wiele maksymalnie dziwnie wyglądających ludzi (bo to zadanie z angielskiego :)) i przeprowadzić wywiad o eutanazji. Przebrnęliśmy przez tę część, choć z grupy 8 nastolatków (Daniel i 7 dziewcząt) tylko jeden chłopak mówi po angielsku (nawiasem mówiąc całkiem fluentnie). Zaciekawieni pytają dodatkowo ile mam lat (chłopak fuknął na pytającą, ale nie mam problemu z odpowiedzią na to pytanie). Po odpowiedzi zdziwieni mówią, że myśleli, iż jestem starsza. Z kolei ja się zdziwiłam, bo dotychczas słyszałam zazwyczaj, że wyglądam na młodszą :) W odpowiedzi poprawiają się ze śmiechem, że chodziło im o younger. Nie jestem pewna, że była to omyłka językowa :) Pada oczywiście też pytanie o to, czy jestem mężatką, ale jego kontekst rozumiem dopiero po rewelacjach tomkowych.

Wieczorem - na obiad - schodzimy do restauracji poniżej naszego hotelu. W tym klimacie jakoś nie odczuwamy głodu. Zjadamy śniadanie o 8 rano, a o 16-19 jadamy obiad bez łaknienia. Jeszcze jedna fizjologiczna obserwacja: język gromadzi znacznie mniej zanieczyszczeń niż w Polsce, a twarz się jakoś nie przetłuszcza. Włosy muszę myć znacznie częściej, bo mocno się zakurzają. Niektóre Meksykanki (i Meksykanie) używają tłustego mazidła na włosy, nie wiem czy im pomaga to w utrzymaniu ich czystości, ale z pewnością nie widać, że się zakurzyły. A kurz w Puebli wcale nie jest szary jak w Polsce, tylko jasnobrązowy.
Wracając do restauracji - wcześniej dowiedzieliśmy się, że jest to jeden kompleks razem z naszym hotelem, a tymczasem nie jest to prawdą. Jedyna rzecz wspólna to nazwa Molino, czyli młyn. Nasz wakacyjny ubiór jest zupełnie nieadekwatny do miejsca, w którym przebywamy. Na szczęście jest pusto (znów jesteśmy jedynymi gośćmi), więc nie ma porównania. O menu w języku angielskim również możemy pomarzyć, ale za to nasz opiekun (dyrygujący kelnerami) obiecuje, że nam pomoże. I faktycznie – tłumaczy, doradza, stara się. Po złożeniu zamówienia przychodzi pani grająca na pianinie. Mam wrażenie, że po nią zadzwonili :) spotęgowane jeszcze tym, że słychać, iż nieczęsto grywa… Jedzenie jest smaczne. Ja znów mam danie, które wymaga rytuału (soup de tortilla): zupa na oko i smak pomidorowa, do której w odpowiedniej kolejności dodaje się tortillę w paskach, ser w kostkach (z wyglądu biały, w smaku coś pośredniego pomiędzy białym a żółtym), śmietankę, kawałki ufrytowanej wieprzowiny (to mi pan co prawda przynosi w kolejnej miseczce, ale dodaje, że nie dla mnie bo mięso i zabiera) i na koniec kawałki suszonej papryki. Bardzo dobre.
Sałatka na drugie nie jest już tak dobra, ale cappuccino na koniec (dla mnie) i strudel (dla Tomka) są ok. I pan kelner hiszpańskojęzyczny z różą dla guapa również :) (Kamila dziękuję za przeszkolenie: nie obraziłam się na pana i uświadomiłam mojego męża, żem nie gapa). Na koniec majordomus oprowadza nas po obiekcie – starym młynie. Zwiedzamy schowek na wina (z winami z 1944 roku za 4 tys. pesos i równie starymi, ale o które nie dbano dostatecznie, więc służą teraz tylko do dań), miejsce ze sceną i widownią (tutaj na scenie stoi stolik i odbywają się romantyczne kolacje), bogatą w ornamenty salę przeznaczoną na wesela, chrzty i 50. urodziny kobiet (co jest tutaj wielkim wydarzeniem), drugą romantyczną salę przerobioną ze stajni i ptasiarnię przerobioną na dyskotekę.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
mexico
Aneta Magda
zwiedziła 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 32 wpisy32 9 komentarzy9 222 zdjęcia222 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
22.04.2010 - 08.05.2010
 
 
09.03.2009 - 30.03.2009