Geoblog.pl    mexico    Podróże    Meksyk 2009    Kubeł soku, czyli meksyk z bankami
Zwiń mapę
2009
17
mar

Kubeł soku, czyli meksyk z bankami

 
Meksyk
Meksyk, Puebla
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 184 km
 
Wymyśliliśmy, że przeziębienie, które oboje mamy, jest reakcją organizmu na skrajne wysuszenie. Cierpieliśmy z powodu suchości w nosie (aż bolało) i w oczach (piekło diabelnie), a teraz – wręcz przeciwnie, wilgoci mamy aż nadto :) Zastanawialiśmy się na co chorują Meksykanie, bo na każdym rogu (pamiętacie – warsztat samochodowy albo fryzjer) jest dodatkowo i obowiązkowo apteka czyli farmacja, tacy są sprytni, że pod tym hasłem czai się nie tylko apteka, ale również wszystkie inne produkty spożywcze, a lada apteczna jest na samym końcu (bo zawsze po drodze możesz sobie przypomnieć, że potrzebujesz chleba albo czegoś innego). Samoistne apteki i apteczki też są, i to w liczbach naprawdę ogromnych. W Internecie Tomek znajduje, że najczęściej chorują na cukrzycę, gruźlicę i niedokrwistość. Jakoś mi to nie tłumaczy tych aptek. A tymczasem jesteśmy klientami jednej z samodzielnych aptek. Prosimy o kalcium. Nie rozumieją :) Więc Tomek pisze na kartce dokładając Ca (z polskim komentarzem, że jeśli w szkole uważali, to powinni wiedzieć o co nam chodzi). Z uśmiechem ulgi i lekkim nawet śmiechem dają co chcemy. „Aspiryna” rozumieją i bez problemu kupujemy, nawet musującą. W hotelu sprawdzamy rachunek i… za wapń zapłaciliśmy 80 pesos, a za aspirynę (całą paczkę) tylko 10 :) Wapń Tomek potrzebuje do uzupełnienia braków, bo w wodzie mineralnej nie mają żadnych mikro i makroelementów (pyszny jest ten wapń rozpuszczony w wodzie :) jak oranżada). W butelkach sprzedają wodę stołową wyposażoną jedynie w sód. Za to w każdym, najmniejszym nawet, sklepiku można kupić Gatorade i Powerrade (choć te izotoniki też są pozbawione witamin, mają w sobie tylko sód i potas) – może dlatego, że tutaj pojawiły się w sprzedaży w 1984 roku, a w Polsce dopiero osiem lat później.

Skoro już przy zdrowiu, to dziś dopiero (po 7 dniach pobytu) czuję się w miarę nieźle. Wczoraj nawet wytrwałam bez problemu do 6 rano, czyli do 23 :) A do tej pory czułam się jak przez szybę, ciągle zmęczona (choć na chodzie, bo z zaciekawieniem) i opuchnięta. A dziś wyglądam normalnie i nawet włosy się dobrze układają (nie napisałam dotychczas, że wodę mają świetną – zostawia włosy i cerę cudownie miękkie w dotyku). Żyć będę.
Ale zupełnie o czym innym chcę pisać. O życiu na naszym „osiedlu”. Wychodzimy z hotelu i nadziewamy się na bramę, która zamyka z jednej strony osiedle domków bogatych ludzi (żeby nie było wątpliwości – możemy przez nią przejść). Z drugiej strony takiej bramy jeszcze nie ma, ale jest w planach, bo rozrzucone są bloki z kamienia i widać, gdzie ona będzie. Teoretycznie jest to więc zamknięte osiedle, po obu stronach strzeżone przez strażników w domkach wartowniczych (dodatkowym zajęciem panów strażników nudzących się jak mopsy jest pilnowanie mnie żebym nie robiła zdjęć). I domy są bogate, co widać gdy uchylają się bramy wypuszczając wypasione bryki (i widać wewnątrz jeszcze przynajmniej dwie równie wypasione). Każda z posiadłości ogrodzona jest nie płotem jak najczęściej w Polsce, ale kamiennym murem różnych wysokości, ale przynajmniej dwumetrowym. Jedna pomiędzy nimi się zdarza ze zwyczajnym eleganckim płotem, zza którego widać wszystko. Może przez przypadek, ale wyjeżdża stamtąd samochód uwożąc na siedzeniu pasażera blondynkę uśmiechającą się do nas szeroko.
Pomiędzy tymi twierdzami znajdujemy – również wysoko ogrodzony – dom zdecydowanie biedniejszy, z wyprowadzonym uzbrojeniem pod kolejne piętro (to jak w Egipcie zabezpieczenie przed uznaniem budynku za stan skończony).

A kilka kroków niżej, w stronę śmierdzącej rzeczki, bez żadnego zakończenia bogatego osiedla, zaczynają się domki biedoty. Jeden z nich tak mnie urzeka, że postanawiam zapytać o to, czy mogę zrobić fotkę. Wychodzi starsza pani, która - gdy słyszy angielski - wchodzi ponownie do domu. Za kotarą słychać przyciszone i przyspieszone głosy, i po chwili wysypuje się stamtąd pięcioro młodzieży i dwie starsze kobiety. Przekrzykując się wzajemnie i gestykulując, jakoś dorozumiewamy się, że chcę zrobić zdjęcie. Nie mają nic przeciwko, ale wszyscy uciekają sprzed domu pozostawiając na placu boju najmniej ruchomą staruszkę. Daję im 10 błyszczących pesos, więc słyszę „love you” i pokazują mnie kolejnym osobnikom, aż machając nie znikam za kolejnym dość odległym rogiem.
Na tym naszym osiedlu (ale już poza „zamkniętą” bogatą częścią) też jadamy i zaopatrujemy się w owoce. Tomek jest już świetnie rozpoznawalny, bo biega tamtędy pewnie z 10 razy dziennie robiąc swoje treningi. Ja jako jedyna blondynka w okolicy też pewnie z rozpoznawalnością nie odstaję od mojego małżonka. Pierwszego dnia w sklepie elektrycznym wyglądającym dużo gorzej niż składzik z różnymi ważnymi rzeczami mojego taty zakupiliśmy przejściówkę z 220 na 110 (Tomek złapał się za głowę gdy mu powiedziałam, że może tu uda się kupić i faktycznie się dało). W Frutas y venduras kupujemy krótkie banany, pyszne meksykańskie orzechy włoskie (nie mają tak bardzo gorzkiej skórki), grapefruity (mają cieńszą i naturalną skórę, a w środku są różowe i mięciutkie) i inne owoce nie różniące się tak bardzo od tych, które mamy w polskich sklepach. Mamy też już własny oswojony punkt gastronomiczny. I własnych tłumaczy współpracujących z barem :) którzy są tak skuteczni, że nadal nie wiemy, co zamawiamy. Ale są bardzo uprzejmi i uśmiechnięci. Tak po prawdzie to lepiej sobie radzimy bez ich pomocy.
Przebojem tego baru jest sok świeżo wyciskany z pomarańczy, który kupujemy litrami (bo sok grande w karcie oznacza 1 litr soku). PYSZNY. Pani Terra z baru wie, że nie jadam mięsa i proponuje mi dania bezmięsne (choć za wiele ich nie ma). Jak dotąd jadłam dwa sanwiche (nazwa oryginalna) z czymś w środku zapiekane w tosterze. Całkiem smaczne. Tomek jada podobne, choć wysoce mięsne, sanwiche (pisownia oryginalna). Dziś w naszym barze Terra (przywitali nas już „Ola” nie „Buenos diaz” :)) nieświadomie potwierdziła zasadę, którą zaobserwowałam u Gregoria. Gdy czekam na swoją kanapkę ktoś obok (bo siedzimy na stołkach wzdłuż lady, miejsc jest 8) kończy swoje danie. Terra zabiera talerzyk z niedokończonym przez kogoś pokrojonym warzywem (nabieranym do tortilli) i przygotowuje tortillę dla mnie na spróbowanie, informując że to „sin carne” czyli bez mięsa. Dodaje do tego pokruszony ser i danie gotowe. Niestety pierwszy kęs upewnia mnie w naocznej obserwacji – to jest kaktus. Więc pierwszy staje się ostatnim, co zauważa gospodyni i przyszpila mnie jakimś hiszpańskim zapytaniem z dużą ilością „r”. Wyjaśniam, że nie lubię kaktusa i już. Rozumie :) Tutaj też zaobserwowałam przepis na koktajl, który właśnie podaję: pokrojony arbuz bez skórki, ale z pestkami, woda i kilka łyżeczek mleka w proszku. Delikatne obrzydlistwo, ale jak mówi Tomek – bardzo orzeźwiające.

Po posiłku jedziemy do miasta, by wymienić kasę. I tu jest dopiero meksyk ;)
Pierwszy bank – ten, który ostatnio zamknęli tak wcześnie. Dziś nam podziękowali, bo nie obsługują nikogo poza klientami, którzy mają rachunki u nich. Kurs: 13,80 (a na lotnisku wymienialiśmy po 15 pesos za dolara).
Drugi bank – po długim staniu w kolejce okazuje się, że pani potrzebuje paszportu (a paszport został w hotelu 6 km stąd). Kurs: 13,58
Trzeci bank – kolejki nie ma; wymienialiśmy w nim wczoraj po kursie 13,60 i zeskanowali Tomkowi odciski palców, ale dziś nic nie możemy zrobić, bo pan nas informuje, że system chwilowo nie działa. Kurs: 13,30
Czwarty bank – przez przypadek go zauważam, ale to bank tej samej sieci co drugi bank; Tomek wchodzi i… wychodzi z wymienioną kasą. Nie odzywał się po angielsku, tylko się uśmiechał, jak pani coś do niego zagadywała po hiszpańsku. Strategia wielce skuteczna :) Kurs: 13,58 (na tablicy, bo wymienili nam po kursie 13,53)

Jutro wypożyczamy samochód i jedziemy na wulkan.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
mexico
Aneta Magda
zwiedziła 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 32 wpisy32 9 komentarzy9 222 zdjęcia222 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
22.04.2010 - 08.05.2010
 
 
09.03.2009 - 30.03.2009